Jeżeli rzucilibyśmy w tłum pytanie: „kto z was uczył się w szkole języka angielskiego?” z pewnością natychmiast ujrzelibyśmy las podniesionych rąk. Jeżeli zadalibyśmy pytanie: „ilu z was miało okazję rozmawiać po angielsku w prawdziwym życiu?” – las z pewnością się zmniejszy. Jeżeli natomiast zapytalibyśmy: „kto z was jest w stanie w tym momencie nawiązać swobodną konwersację z Anglikiem?” – możemy być niemal pewni, że las natychmiast zamieni się w łyse pole. Z czego wynika problem?
Polski system edukacji umożliwia rozpoczęcie nauki języka obcego już w szkole podstawowej. W efekcie, niemal każdy uczeń szkoły publicznej uczy się języka angielskiego przez okres przynajmniej 6-8 lat, w trybie 3-4 godzin lekcyjnych tygodniowo. Zdawać by się mogło – jesteśmy krajem poliglotów. Po tylu latach nauki niemal każdy powinien bez żadnych obaw posługiwać się angielskim w stopniu przynajmniej komunikatywnym. Rzeczywistość (czyt. wyniki egzaminów maturalnych) pokazuje jednak, że jest zupełnie inaczej.
Autorzy programów nauczania najwyraźniej zapomnieli, że „język” to nic innego jak „mówienie”, a co za tym idzie – „nauka języka” to przede wszystkim „nauka mówienia”. Zdawać by się mogło – oczywista oczywistość, ale jak się okazuje – nie dla wszystkich. Skutkiem takiego stanu rzeczy są setki godzin lekcyjnych poświęcane na rzeczy, które z prawdziwym, codziennym używaniem języka mają niewiele wspólnego.
Dla przykładu – w obojętnie jakim liceum młodzież, niewiadomo po co, uczy się piętnastego z kolei czasu zaprzeszłego w przeróżnych wariantach zdań potrójnie złożonych, podczas gdy ma ewidentne problemy z opisaniem obrazka lub krótką wypowiedzią na temat tego, co robili wczoraj. Polski system edukacji zapomniał uwzględnić faktu, że w języku chodzi przede wszystkim o komunikację, nie o gramatyczną hiperpoprawność. Taka sytuacja trwa już od około 20 lat. Pytanie brzmi – czy ktoś w końcu się tym zajmie?
No własnie czy ktoś się w końcu tym zajmie?